jan0403 jan0403
133
BLOG

Harmonia Stworzenia

jan0403 jan0403 Kultura Obserwuj notkę 2

A potem Bóg rzekł: „Niechaj zbiorą się wody spod nieba w jedno miejsce i niech się ukaże powierzchnia sucha!” A gdy tak się stało, Bóg nazwał tę suchą powierzchnię ziemią, a zbiorowisko wód nazwał morzem. Bóg widząc, że były dobre, rzekł: „Niechaj ziemia wyda rośliny zielone: trawy dające nasiona, drzewa owocowe rodzące na ziemi według swego gatunku owoce, w których są nasiona”. I stało się tak. Ziemia wydała rośliny zielone: trawę dającą nasienie według swego gatunku i drzewa rodzące owoce, w których było nasienie według ich gatunków. A Bóg widział, że były dobre.

Powszechnie znany fragment Księgi Rodzaju wskazuje na trzy fundamentalne prawdy: jedynym Stwórcą wszelkich bytów jest Bóg, narzędziem aktu stworzenia jest wola Stwórcy, cechą dzieła jest doskonałość, potwierdzona Boskim autorytetem. Kiedy zaczynamy rozglądać się po świecie, kiedy zaczynamy dostrzegać w naturze to, co najistotniejsze, stwierdzamy, że owa doskonałość polega na idealnej harmonii, celowości i użyteczności każdego drobiazgu. Jeżeli dodatkowo znajdzie się ktoś, kto zmysłowy kontakt z przyrodą potrafi pogłębić refleksją, dostrzeże w najdrobniejszym nawet okruchu natury odblask Bożego planu, ślad Boskiego działania. To musi inspirować, dlatego też taka konstatacja bywa źródłem innego piękna – piękna ukrytego w sztuce. Sztuka bowiem, aby być prawdziwie wielką, musi odbijać w sobie Piękno absolutne.

Wiedział o tym zapewne Jan Kochanowski, a może tylko to odczuwał, kiedy pisał jedną ze swoich najwcześniejszych pieśni, dzisiaj szeroko znaną pod tytułem „Hymnu”. Cztery zwrotki tego utworu wyraźnie nawiązują do biblijnego obrazu stworzenia świata. Chciałbym zwrócić uwagę na dwie spośród nich:

Tobie k’woli rozliczne kwiatki Wiosna rodzi,

Tobie k’woli w kłosianym wieńcu Lato chodzi.

Wino Jesień i jabłka rozmaite dawa,

Potym do gotowego gnuśna Zima wstawa.

Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,

A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie;

Z Twoich rąk wszelkie źwierzę patrza swej żywności,

A Ty każdego żywisz z Twej szczodrobliwości.

A zatem wszystko znajduje się na swoim miejscu, wszystko zostało zabezpieczone, wszystko też ma swój cel. Jeżeli do tego dodamy piękno, osiągamy pełną harmonię, bo też Stwórca to doskonały artysta, tworzący dzieło najszlachetniejsze w każdym swoim wymiarze.

Skoro rozpocząłem od polskiej klasyki, chciałbym w tej notce pozostać już w jej kręgu, nie wychodząc właściwie poza to, co znamy z szkolnych lektur. Sięgając po nasze dzieło wszech czasów, stajemy u wrót świata uporządkowanego, wewnętrznie spójnego, a przy tym nieskazitelnie pięknego, którego istotnym elementem jest przyroda. I to jaka przyroda? Spośród niezliczonych opisów pomieszczonych na kartach „Pana Tadeusza” chciałbym wybrać zaledwie jeden, ale za to obdarzony potężną dawką liryzmu:

Na finał szmerów muszych i ptaszęcej wrzawy

Odezwały się chorem podwójnym dwa stawy,

Jako zaklęte w górach kaukaskich jeziora,

Milczące przez dzień cały, grające z wieczora.

Jeden staw, co toń jasną i brzeg miał piaszczysty,

Modrą piersią jęk wydał cichy, uroczysty;

Drugi staw, z dnem błotnistym i gardzielem mętnym,

Odpowiedział mu krzykiem żałośnie namiętnym;

W obu stawach piały żab niezliczone hordy,

Oba chory zgodzone w dwa wielkie akordy.

Ten fortissimo zabrzmiał, tamten nuci z cicha,

Ten zdaje się wyrzekać, tamten tylko wzdycha;

Tak dwa stawy gadały do siebie przez pola,

Jak grające na przemian dwie arfy Eola.

Jeden staw jest dopełnieniem drugiego, jak w filozofii Norwidowej poezji, razem tworzą harmonijną całość, razem czarują niezwykłą urodą wieczornego koncertu. Gdy jeden nuci z cicha, drugi brzmi fortissimo, gdy jeden wyrzeka, drugi tylko wzdycha, razem stanowią doskonale nastrojoną orkiestrę. A uczucia, które wydobywa ta cudna muzyka, stają się skrzydłami, zdolnymi unieść w zaświaty, tam, gdzie można odczuć tchnienie samego Stwórcy.

W ten sposób, podążając śladem literackich dzieł, można przemierzyć całą Polskę, podziwiając ojczystą przyrodę. Nie sposób tego zrobić w jednej notce skromnego bloga, więc spróbuję zaledwie zacząć, posuwając się od południa, czyli od Tatr. I tutaj nie będę oryginalny, sięgając do poezji Kazimierza Przerwy – Tetmajera. Bo też jest tam wszystko, niezwykły nastrój z dużą dawką młodopolskiej melancholii, roziskrzony słonecznymi bądź księżycowymi promieniami urok tatrzańskich grani, smreków, stawów i huczących siklaw, a także mistyka tego monumentalnego sanktuarium. Zacząć wypada od tego ostatniego. Oto fragment wiersza „Ciche, mistyczne Tatry”:

O Tatry! Jakże drogą jest wasza martwota!

Ten chram, kędy ofiarę niezmiernemu Bogu

odprawia wiatr u skały lodowej ołtarza,

a tej mszy słucha turni zwieszonych milczący

tłum i białego lasu przepastna ciemnota,

i kędyś uczepiony na szczytowym rogu

blask wschodzącego słońca, co lody rozżarza,

na kształt lampy ofiarnej, u stropu wiszącej!...

Właśnie tak, w każdym momencie odbywa się tu wielkie misterium przyrody, to natura dziękuje Stwórcy za akt stworzenia. Kiedy chodzimy po Tatrach, odczuwamy to na każdym kroku, czy to jesteśmy w dolinach, czy na Orlej Perci, czy w jakimkolwiek innym miejscu tej niezwykłej przestrzeni. A Tetmajer zaprasza również w rejony konkretnie nazwane, w rozmaitych porach doby. W wierszu „Melodia mgieł nocnych” zabiera nas nad Czarny Staw Gąsienicowy, aby obserwować przecudne widowisko:

Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,

lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie...

Okręcajmy się wstęgą naokoło księżyca,

co nam ciała przezrocze tęczą blasków nasyca,

i wchłaniajmy potoków szmer, co toną w jeziorze,

i limb szumy powiewne, i w smrekowym szept borze,

pijmy kwiatów woń rzcźwą, co na zboczach gór kwitną,

dźwięczne, barwne i wonne, w głąb wzlatujmy błękitną.

To widowisko harmonii wody i światła. Mgły oplątujące księżyc, a potem i gwiazdy, a gdzieś głęboko ukryty staw i odwieczna muzyka wpadających weń strumieni. Wszystko to przy akompaniamencie wiatru grającego na strunach limb i smreków. A na dodatek przepyszny zapach kwiatów. Harmonia musi obejmować przecież wszystkie zmysły. Tak samo uroczo bywa w pełni dnia, szczególnie kiedy zaświeci słońce. Wędrujemy wyżej, na szczyt Świnicy. Przed nami, a właściwie pod nami, rozgrywa się inne tym razem widowisko. To gra barw, podkreślona refleksami słońca odbijanego w wodzie, eksponującego kolorystykę lasu, granitowych skał i górskiej hali, to misterium ciszy, podkreślanej, a nie mąconej szumem potoku. Wiersz „Widok ze Świnicy do Doliny Wierchcichej” chciałbym przytoczyć w całości, bo jego uroda jest niezaprzeczalna.

Taki tam spokój... Na gór zbocza

światła się zlewa mgła przezrocza,

na senną zieleń gór.

 

Szumiący z dala wśród kamieni

w słońcu się potok skrzy i mieni

w srebrnotęczowy sznur.

 

Ciemnozielony w mgle złocistej

wśród ciszy drzemie uroczystej

głuchy smrekowy las.

 

Na jasnych, bujnych traw pościeli

pod słońce się gdzieniegdzie bieli

w zieleni martwy głaz.

 

O ścianie nagiej, szarej, stromej,

spiętrzone wkoło skał rozłomy

w świetlnych zasnęły mgłach. 

 

Ponad doliną się rozwiesza

srebrzystoturkusowa cisza

nieba w słonecznych skrach.

 

Patrzę ze szczytu w dół: pode mną

przepaść rozwarła paszczę ciemną -

patrzę w dolinę, w dal:

 

i jakaś dziwna mię pochwycą

bez brzegu i bez dna tęsknica,

niewysłowiony żal...

I to na razie tyle. Po wizycie w Tatrach potrzebna chwila wytchnienia. Myślę, że powędrujemy jeszcze w inne rejony Polski. Ale to już w kolejnej notce.

jan0403
O mnie jan0403

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura