jan0403 jan0403
170
BLOG

Krajobraz słowem malowany

jan0403 jan0403 Kultura Obserwuj notkę 0

W ostatniej notce zapowiedziałem kontynuację literackiej podróży po Polsce, plany jednak nie zawsze wypełniają się, tak jak zamierzyliśmy. Będzie podróż, ale tym razem nie po Polsce. Idąc tropem piękna, założyłem sobie, zwrócić się i tym razem w rejony dobrze rozpoznane, rejony opisane na wszelkie możliwe sposoby. Wniosek stąd, że znowu nie będę oryginalny. Ale przecież nie o oryginalność tematu chodzi, a o osobiste spojrzenie. Postanowiłem poszukać piękna tam, gdzie miałem pewność je znaleźć – w polskiej poezji romantycznej, i to u samego Mickiewicza. Nie przypadek to, ponieważ ten nasz wieszcz jak nikt inny zachwyca niezwykle plastyczną wyobraźnią. Wystarczy przyjrzeć się dwom najbardziej rozpoznawalnym fragmentom jego poezji, Inwokacji do „Pana Tadeusza” i Wielkiej Improwizacji z „Dziadów części trzeciej”, aby przekonać się, że nawet teksty o tak lirycznym charakterze pełne są obrazów, niezwykle sielskich w pierwszym wypadku i kosmicznych wręcz – w drugim. Nie o tych dwóch dziełach chcę jednak tym razem pisać, a o tym, które wpisuje się w założoną konwencję podróży. Chodzi rzecz jasna o „Sonety krymskie”. Nie zamierzam oczywiście dokonywać szczegółowego rozbioru tego cyklu osiemnastu wierszy, chociaż muszę ciągle mocować się ze swoją belferską naturą. Pozostawiam to szkolnym podręcznikom, a właściwie wszelkiego rodzaju brykom, które już dawno przejęły ich rolę. Chciałbym jedynie…no właśnie, spojrzeć na nieznany mi krajobraz oczyma poety, bo poeta to podobno ten, który patrząc na to, co wszyscy, dostrzega coś, czego inni nie widzą. A potem jeszcze dochodzi niezwykła moc słowa, dokonującego swoistej kreacji obrazu, odtwarzanego później przez wyobraźnię czytelnika.

A zatem zaczynajmy. Aby nauczyć się krymskiej geografii, należałoby wraz z wierszami prześledzić cały szereg przypisów, również autorskich. Ja jednak chciałbym przemierzyć Krym, i nie tylko Krym, wśród barw, świateł i pewnych nieuchwytnych fluidów Orientu. A potem jeszcze wraz z romantycznym poetą zanurzyć się na moment w krajobrazie duszy, właśnie dlatego, że to romantyczny poeta.

Barwy i światło tworzą nastrój chwili, tego chyba nie odkryli impresjoniści. Wprawdzie Mickiewicz zdaje się chętniej zanurzać się w klimacie wieczoru i nocy, co zrozumiałe, zważywszy na czas powstania sonetów, to jednak nie przeszkadza mu to roztaczać przed olśnionym czytelnikiem barwnych plam. Oto stolica krymskich chanów, Bakczysaraj, nocną, a właściwie wieczorną porą. Pora ta nie gasi, a wręcz przeciwnie, uwydatnia barwy. „Srebrny król nocy” pewnie zyskuje na dostojności na tle rubinowej zorzy. Z kolei zapóźniony obłok kontrastuje z szafirowym tłem nieba, a jego biel obwiedziona została złotą poświatą:

Błyszczą w haremie niebios wieczne gwiazd kagańce

Śród nich po safirowym żegluje przestworze

Jeden obłok, jak senny łabędź na jeziorze,

Pierś ma białą, a złotem malowane krańce.

Nawet błyskawica staje się okazją do wydobycia koloru, bowiem „przelatuje milczące pustynie błękitu”. Są jednak i akcenty niepokojące, czerniejące w oddali, nieoświetlone już słońcem, granitowe skały. Wszystkie te barwy w blaskach zachodzącego słońca, księżyca i pojawiających się gwiazd stanowią jedyne w swoim rodzaju widowisko, przesycone atmosferą Wschodu. Właśnie gra świateł stanowi fundament „Stepów akermańskich”, sonetu, który powstał jeszcze przed krymską podróżą poety i którego przestrzeń nie należy do Krymu. Nie ma to jednak znaczenia dla naszej podróży. Zapada mrok i zabłąkany w bezmiarze stepu poeta dzięki błyszczącej rzece i światłom miasta odnajduje drogę:

Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurhanu;

Patrzę w niebo, gwiazd szukam przewodniczek łodzi;

Tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?

To błyszczy Dniestr; to weszła lampa Akermanu.

Dokąd droga zawiedzie? Na pewno dalej niż wynikałoby z geograficznej rachuby.

Wieczór i noc to pory wydawałoby się naturalne dla wygnanego poety, ale przecież i dzień sprowadza nostalgię, a najcudniejsze w świecie barwy przywołują smutek i tęsknotę:

Litwo! piały mi wdzięczniej twe szumiące lasy,

Niż słowiki Bajdaru, Salhiry dziewice;

I weselszy deptałem twoje trzęsawice,

Niż rubinowe morwy, złote ananasy.

Ten fragment sonetu „Pielgrzym” wprowadza już nas w inny wymiar, inne relacje. Świat zewnętrzny, podziwiany z maksymalnym natężeniem zmysłów stapia się z światem wewnętrznym. Niezwykła ekspresja całego cyklu podsycana jest cudownymi wrażeniami płynącymi z krajobrazu, wrażeniami poddanymi obróbce przez subtelną naturę podmiotu. Stąd poszukiwanie barw, nastroju nocy, ale także gór i morza, żywiołów przeciwnych, obejmujących zdaje się całą przestrzeń, od niebios aż po głębię.

Zdumiewające przede wszystkim są opisy gór, wśród których szczególną rolę odgrywa Czatyrdah. Ciekawa rzecz, autor dokonuje hiperbolizacji, mitologizuje ową górę, wcale zresztą nie najwyższą na Krymie, a jednak mamy nieodparte wrażenie zetknięcia się z prawdą. W sonecie „Widok gór ze stepów Kozłowa” Pielgrzym dostrzega przed sobą postawione „ścianą morze lodu”, a na szczycie grę ognistych blasków. Będący jego przewodnikiem Mirza w taki oto sposób objaśnia swojego towarzysza:

Tam? – Byłem: zima siedzi; tam dzioby potoków

I gardła rzek widziałem, pijące z jej gniazda.

Tchnąłem, z ust mych śnieg leciał; pomykałem kroków,

 

Gdzie orły dróg nie wiedzą, kończy się chmur jazda,

Minąłem grom, drzemiący w kolebce z obłoków,

Aż tam, gdzie nad mój turban była tylko gwiazda.

Taka kreacja krajobrazu wydaje się zrozumiała, bo góry kryją tajemnicę. Na słowa Mirzy Pielgrzym potrafi odpowiedzieć tylko okrzykiem, okrzykiem zachwytu, ale może też okrzykiem oznaczającym okamgnienie trwające olśnienie, pozwalające dostrzec rąbek zaledwie tej tajemnicy. Zwerbalizuje to doznanie Pielgrzym w innym miejscu, zajrzawszy w głąb przepaści w Czufut-Kale:

(…) Przez świata szczeliny

Tam widziałem… com widział, opowiem – po śmierci,

Bo w żyjących języku nie ma na to głosu.

Nieco inaczej ma się rzecz z morzem. Ono odsłania przede wszystkim zmagania poety z samym sobą. Ślicznie opisane w „Ciszy morskiej”, porównane do młodej narzeczonej, która „zbudzi się, aby westchnąć, i wnet znowu uśnie”, przypomina jednak o bezmiarze myśli ludzkiej, w której głębi zawsze tkwi coś, co niweczy pozorny spokój, jakaś

(…) hydra pamiątek,

Co śpi wpośród złych losów i namiętnej burzy;

A gdy serce spokojne, zatapia w niem szpony.

Z kolei wzmagający się wiatr w „Żegludze” pobudza wyobraźnię, a poeta może wykrzyknąć:

Lekko mi! rzeźwo! lubo! wiem co to być ptakiem.

Na koniec jeszcze jeden sonet: „Ajudah”, z charakterystycznym i rozpoznawalnym obrazem poety, który „wsparty na Judahu skale” spogląda na „spienione bałwany”. Młodość i duma dominują w tym utworze, mamy tu zresztą do czynienia z osobliwą wersją horacjańskiego motywu „non omnis moriar”:

Podobnie na twe serce, o poeto młody!

Namiętność często groźne wzburza niepogody;

Lecz gdy podniesiesz bardon, ona bez twej szkody

 

Ucieka w zapomnienia pogrążyć się toni,

I nieśmiertelne pieśni za sobą uroni,

Z których wieki uplotą ozdobę twych skroni.

Natura jest zatem źródłem zachwytu, bo to przecież doskonałe dzieło doskonałego Stwórcy. Z tego samego powodu natura może też stać się źródłem transcendentnych doznań, a także przestrzenią, w której łatwiej dokonać nam samopoznania. Warto o tym pamiętać, kiedy znajdziemy się w podróży. Nie marnujmy tego czasu, nie bądźmy jedynie turystami.

jan0403
O mnie jan0403

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura